Wypadłam z łóżka jak poparzona i pędem znalazłam się w łazience, wypróżniając zawartość mojego żołądka. Nigdy nienawidziłam zwracać. Łzy zaczęły szybko spływać po mojej twarzy, a opadłam obok kibelka na ziemię po prostu płacząc. Traciłam wszystkie możliwe siły, musiałam powstrzymywać się przed Harrym, żeby nie płakać lub udawać że jest wszystko okej.
Nie wiem czemu się boję powiedzieć. On na pewno by to zrozumiał, na pewno by powiedział, że dalibyśmy sobie radę.
Ponowne odruch wymiotów.
- Lizzy? - do łazienki weszła Lesie, która napotkała moje zapłakane oczy. Jej twarz wyrażała tylko przerażenie. Wstałam resztkami sił i podeszłam wtulić się w jej ramiona. Początkowo była lekko zszokowana, lecz objęła mnie ramionami.
- Co się stało? - spytała odrywając mnie od siebie i nalegając żebym na nią spojrzała.
- Lesie... j..ja... - jąkałam się, a płacz coraz bardziej uniemożliwiał mi mówienie.
- Co ty? - pytała dalej.
- J..jestem w ciąży... - wybuchnęłam gorzkim płaczem. To była chwila, gdzie naprawdę uświadomiłam sobie w jakim ja stanie się znajduje. Jak mogłam do tego dopuścić? Moje kontakty z Harrym lekko się popsuły; jestem spięta, mam ciągłe dreszcze. Boję się.
- Co ty mówisz? - wyszeptała.
- Tak... Lesie.. to był przypadek... z Harrym mieliśmy m..mały kryzys, a później... sama wiesz... - przecierałam oczy, a ta czynność była nieprzerywalna.
- O Boże... - szepnęła ponownie i wtuliła się we mnie. - Co na to Harry? - obawiałam się tego pytania.
- On.. on nie wie. - powiedziałam cicho.
- Co? - niemalże krzyknęła. - Jak to nie wie?
- No po prostu... - wyszeptałam.
- Musisz mu powiedzieć i to jak najszybciej! - chwyciła mnie za kark i przyciągnęła do swojej piersi przytulając i głaszcząc uspokajająco włosy. - Poradzicie sobie. A raczej poradzimy. Zobaczysz.
Nie poszłam do pracy. Siły całkowicie mnie opuściły i leżałam w łóżku gapiąc się beznamiętnie w sufit. Pół godziny Lesie mnie uspokajała. Sytuację tą można porównać bez oporu to tej, co Kathleen mnie zostawiła. Byłam na skraju załamania, a teraz to się powtarza. Ciąża - dziecko, to niby nic nadzwyczajnego, lecz wymaga dużego wysiłku i poświęcenia, a w szczególności od niedoszłej osiemnastolatki.
Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, chwyciłam go i odebrałam nie patrząc kto dzwoni.
- Cześć kochanie. - Harry.
- Hej. - odpowiedziałam cicho. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, żeby wreszcie się ogarnąć i zacząć normalnie z nim rozmawiać.
- Dobrze się już czujesz? - zapytał z troską w głosie.
- Um... już tak. - po części skłamałam. Byłam najgorszym tchórzem o jakimkolwiek się słyszało.
- To dobrze. Wiesz.. martwię się o ciebie. Jesteś ostatnio taka jakaś dziwna... - powiedział podejrzanie. Przełknęłam gulę formującą się moim gardle.
- Wydaje ci się, Harry.
- Nie Lizzy, wcale mi się nie wydaje. Jesteś spięta, masz niesamowite wahania nastroju. Masz mi coś może to powiedzenia? - o kurwa.
- Nie... chyba.. - powiedziałam niepewnie. - A mam? - zaśmiałam się nerwowo.
- Ja to mam wiedzieć? Ciebie się pytam. - prychnął. Czułam jakby serce za chwilę miało mi eksplodować. To nie jest rozmowa na telefon, lecz twarzą w twarz tym bardziej bym mu tego nie powiedziała.
- Nie, nie mam. - starałam się brzmieć pewnie, lecz nie miałam pojęcia czy mi wyszło. Raczej nie.
- Okej. - wyczułam sztuczny uśmiech na jego twarzy. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim? Wiesz, że ze wszystkim poradzilibyśmy sobie? - kuźwa, on się domyśla.
- Tak, wiem o ty Harry doskonale. - najwidoczniej nie wiem.
- To dobrze. - odpowiedział. - Przyjechałbym dziś do ciebie, ale Zayn poprosił mnie żebym pomógł mu poprzenosić meble w jego domu, więc się dziś nie zobaczymy.
- Okej.
- Tylko tyle? - zapytał z jakby udawaną pretensją.
- Oh Boże Harry! Taka szkoda, że się dziś nie zobaczymy! - powiedziałam teatralnie, a na końcu się zaśmiałam.
- To było udawane. - fuknął niby urażony.
- No kochanie, wiesz dobrze, że już tęsknię. - posłałam mu buziaka przez telefon.
- Ja też, a teraz ci nie przeszkadzam i kończę.
- Nie przeszkadzasz Harry. - zaprzeczyłam.
- No nie wiem...
- Harry. - zganiłam go.
- No dobra wiem. Ale i tak już kończę. Kocham cię pa. - rzekł.
- Też kocham. - zakończyłam rozmowę. Kolejna szansa na powiedzenie mu przepadła, a jedyne co mnie martwi to to, że zaczął zapewniać mnie o tym, że sobie poradzimy. Może on domyślił się wszystkiego i próbuje mnie zachęcić do powiedzenia mu?
***
Kolejny dzień i kolejne zmagania ze wszystkim. Dziś nie idę do pracy, lecz dzwonił do mnie szef i pytał czemu tak nagle przepadłam. Opowiedziałam mu o moim złym stanie, martwił się o mnie i powiedział, że coraz częściej jest coś ze mną nie tak. Obiecałam mu, że pójdę do lekarza, lecz tego nie zrobię.
Po rozmowie z Ashley, która oczywiście wypytywała mnie o mój stan, poszłam nam załatwić wizytę u makijażystki i u fryzjera na dzień moich urodzin. W końcu to już za 4 dni...
Gdy wracałam ujrzałam znajomą twarz. Był to Scott z jakąś dziewczyną.
- Jak cię dawno nie widziałem. - zaśmiał się i przytulił mnie. - Wyglądasz marnie.
- Też tęskniłam. - zaśmiałam się. - Jestem lekko przeziębiona i tak.
- Za cztery dni twoje urodziny, masz wyzdrowieć do końca, zrozumiano? - nakazał.
- Aaa.. zapomniałbym. Lizzy, to jest Megan moja koleżanka, Megan - Lizzy moja przyjaciółka. - przedstawił nas. Dziewczyna wydawała się być bardzo miłą osobą; uścisnęła moją dłoń i posłała bardzo przyjazny uśmiech.
- Wracasz do domu? - zapytał, na co kiwnęłam głową.
- Wsiadaj, podwiozę cię.
Nie zaprzeczałam, ponieważ było zimno i chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
Zamknęłam cicho drzwi i do moich uszu doszły dźwięki śmiechu. Rozebrałam się i powędrowałam do kuchni sprawdzić co jest. Nie było tam nikogo innego jak Marcusa i Kathleen. Posłałam im uśmiech i chciałam opuścić pomieszczenie, lecz Kathleen zatrzymała mnie.
- Jak tam przygotowania do osiemnastki? - zapytała przyjaźnie.
- A bardzo dobrze. Większość jest już załatwione. - odpowiedziałam jej tym samym tonem.
- To będzie w klubie Harrego, tak? - kiedyś na same wymówienie jego imienia jej mina zrzedniała, a teraz widać jak bardzo szczęśliwi są z Marcusem. I się z tego cholernie cieszę.
- Tak. Załatwił już wszystko. - uśmiechnęłam się.
- To dobrze. - westchnęła. - Wszystko w porządku? Jakaś blada jesteś... - podeszła do mnie i przystawiła dłoń do czoła... była taka zimna...
- Tak. Jestem trochę zmęczona. - zmrużyłam oczy.
- Nie pracowałaś, więc to dziwne.
- Taak, ale nie wyspałam się. - odpowiedziałam jak najwiarygodniej i chciałam iść, gdy chwyciłam lekko mój nadgarstek.
- Uważaj na siebie zawsze. - przestrzegła i posłała mi uśmiech, a odpowiedziałam jej tym samym.
Nie mogłam jej poznać. Ta kobieta była zupełnym przeciwieństwem kobiety jeszcze sprzed miesiąca.
Nie wiem czemu się boję powiedzieć. On na pewno by to zrozumiał, na pewno by powiedział, że dalibyśmy sobie radę.
Ponowne odruch wymiotów.
- Lizzy? - do łazienki weszła Lesie, która napotkała moje zapłakane oczy. Jej twarz wyrażała tylko przerażenie. Wstałam resztkami sił i podeszłam wtulić się w jej ramiona. Początkowo była lekko zszokowana, lecz objęła mnie ramionami.
- Co się stało? - spytała odrywając mnie od siebie i nalegając żebym na nią spojrzała.
- Lesie... j..ja... - jąkałam się, a płacz coraz bardziej uniemożliwiał mi mówienie.
- Co ty? - pytała dalej.
- J..jestem w ciąży... - wybuchnęłam gorzkim płaczem. To była chwila, gdzie naprawdę uświadomiłam sobie w jakim ja stanie się znajduje. Jak mogłam do tego dopuścić? Moje kontakty z Harrym lekko się popsuły; jestem spięta, mam ciągłe dreszcze. Boję się.
- Co ty mówisz? - wyszeptała.
- Tak... Lesie.. to był przypadek... z Harrym mieliśmy m..mały kryzys, a później... sama wiesz... - przecierałam oczy, a ta czynność była nieprzerywalna.
- O Boże... - szepnęła ponownie i wtuliła się we mnie. - Co na to Harry? - obawiałam się tego pytania.
- On.. on nie wie. - powiedziałam cicho.
- Co? - niemalże krzyknęła. - Jak to nie wie?
- No po prostu... - wyszeptałam.
- Musisz mu powiedzieć i to jak najszybciej! - chwyciła mnie za kark i przyciągnęła do swojej piersi przytulając i głaszcząc uspokajająco włosy. - Poradzicie sobie. A raczej poradzimy. Zobaczysz.
Nie poszłam do pracy. Siły całkowicie mnie opuściły i leżałam w łóżku gapiąc się beznamiętnie w sufit. Pół godziny Lesie mnie uspokajała. Sytuację tą można porównać bez oporu to tej, co Kathleen mnie zostawiła. Byłam na skraju załamania, a teraz to się powtarza. Ciąża - dziecko, to niby nic nadzwyczajnego, lecz wymaga dużego wysiłku i poświęcenia, a w szczególności od niedoszłej osiemnastolatki.
Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, chwyciłam go i odebrałam nie patrząc kto dzwoni.
- Cześć kochanie. - Harry.
- Hej. - odpowiedziałam cicho. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, żeby wreszcie się ogarnąć i zacząć normalnie z nim rozmawiać.
- Dobrze się już czujesz? - zapytał z troską w głosie.
- Um... już tak. - po części skłamałam. Byłam najgorszym tchórzem o jakimkolwiek się słyszało.
- To dobrze. Wiesz.. martwię się o ciebie. Jesteś ostatnio taka jakaś dziwna... - powiedział podejrzanie. Przełknęłam gulę formującą się moim gardle.
- Wydaje ci się, Harry.
- Nie Lizzy, wcale mi się nie wydaje. Jesteś spięta, masz niesamowite wahania nastroju. Masz mi coś może to powiedzenia? - o kurwa.
- Nie... chyba.. - powiedziałam niepewnie. - A mam? - zaśmiałam się nerwowo.
- Ja to mam wiedzieć? Ciebie się pytam. - prychnął. Czułam jakby serce za chwilę miało mi eksplodować. To nie jest rozmowa na telefon, lecz twarzą w twarz tym bardziej bym mu tego nie powiedziała.
- Nie, nie mam. - starałam się brzmieć pewnie, lecz nie miałam pojęcia czy mi wyszło. Raczej nie.
- Okej. - wyczułam sztuczny uśmiech na jego twarzy. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim? Wiesz, że ze wszystkim poradzilibyśmy sobie? - kuźwa, on się domyśla.
- Tak, wiem o ty Harry doskonale. - najwidoczniej nie wiem.
- To dobrze. - odpowiedział. - Przyjechałbym dziś do ciebie, ale Zayn poprosił mnie żebym pomógł mu poprzenosić meble w jego domu, więc się dziś nie zobaczymy.
- Okej.
- Tylko tyle? - zapytał z jakby udawaną pretensją.
- Oh Boże Harry! Taka szkoda, że się dziś nie zobaczymy! - powiedziałam teatralnie, a na końcu się zaśmiałam.
- To było udawane. - fuknął niby urażony.
- No kochanie, wiesz dobrze, że już tęsknię. - posłałam mu buziaka przez telefon.
- Ja też, a teraz ci nie przeszkadzam i kończę.
- Nie przeszkadzasz Harry. - zaprzeczyłam.
- No nie wiem...
- Harry. - zganiłam go.
- No dobra wiem. Ale i tak już kończę. Kocham cię pa. - rzekł.
- Też kocham. - zakończyłam rozmowę. Kolejna szansa na powiedzenie mu przepadła, a jedyne co mnie martwi to to, że zaczął zapewniać mnie o tym, że sobie poradzimy. Może on domyślił się wszystkiego i próbuje mnie zachęcić do powiedzenia mu?
***
Kolejny dzień i kolejne zmagania ze wszystkim. Dziś nie idę do pracy, lecz dzwonił do mnie szef i pytał czemu tak nagle przepadłam. Opowiedziałam mu o moim złym stanie, martwił się o mnie i powiedział, że coraz częściej jest coś ze mną nie tak. Obiecałam mu, że pójdę do lekarza, lecz tego nie zrobię.
Po rozmowie z Ashley, która oczywiście wypytywała mnie o mój stan, poszłam nam załatwić wizytę u makijażystki i u fryzjera na dzień moich urodzin. W końcu to już za 4 dni...
Gdy wracałam ujrzałam znajomą twarz. Był to Scott z jakąś dziewczyną.
- Jak cię dawno nie widziałem. - zaśmiał się i przytulił mnie. - Wyglądasz marnie.
- Też tęskniłam. - zaśmiałam się. - Jestem lekko przeziębiona i tak.
- Za cztery dni twoje urodziny, masz wyzdrowieć do końca, zrozumiano? - nakazał.
- Aaa.. zapomniałbym. Lizzy, to jest Megan moja koleżanka, Megan - Lizzy moja przyjaciółka. - przedstawił nas. Dziewczyna wydawała się być bardzo miłą osobą; uścisnęła moją dłoń i posłała bardzo przyjazny uśmiech.
- Wracasz do domu? - zapytał, na co kiwnęłam głową.
- Wsiadaj, podwiozę cię.
Nie zaprzeczałam, ponieważ było zimno i chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
Zamknęłam cicho drzwi i do moich uszu doszły dźwięki śmiechu. Rozebrałam się i powędrowałam do kuchni sprawdzić co jest. Nie było tam nikogo innego jak Marcusa i Kathleen. Posłałam im uśmiech i chciałam opuścić pomieszczenie, lecz Kathleen zatrzymała mnie.
- Jak tam przygotowania do osiemnastki? - zapytała przyjaźnie.
- A bardzo dobrze. Większość jest już załatwione. - odpowiedziałam jej tym samym tonem.
- To będzie w klubie Harrego, tak? - kiedyś na same wymówienie jego imienia jej mina zrzedniała, a teraz widać jak bardzo szczęśliwi są z Marcusem. I się z tego cholernie cieszę.
- Tak. Załatwił już wszystko. - uśmiechnęłam się.
- To dobrze. - westchnęła. - Wszystko w porządku? Jakaś blada jesteś... - podeszła do mnie i przystawiła dłoń do czoła... była taka zimna...
- Tak. Jestem trochę zmęczona. - zmrużyłam oczy.
- Nie pracowałaś, więc to dziwne.
- Taak, ale nie wyspałam się. - odpowiedziałam jak najwiarygodniej i chciałam iść, gdy chwyciłam lekko mój nadgarstek.
- Uważaj na siebie zawsze. - przestrzegła i posłała mi uśmiech, a odpowiedziałam jej tym samym.
Nie mogłam jej poznać. Ta kobieta była zupełnym przeciwieństwem kobiety jeszcze sprzed miesiąca.
___________________________________________________________________________
Witajcie Kociaki!
Nie mam nic innego do powiedzenia jak tylko to, że prosiłabym o komentarze, bo do końca FF zostały już tylko 4 ROZDZIAŁY WRAZ Z EPILOGIEM!
Chciałabym znać Waszą opinię, jest to dla mnie cholernie ważne, bo nie mam pojęcia czy brać się za kolejne ff, a już pomysł mam.
Więc pokażcie, że Wam (być może) zależy ;)
Kocham ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz