O 16:15 byłam już w domu. Kathleen chodziła po całym domu tak jakby czegoś szukała.
- Hej. Szukasz czegoś? - zapytałam i zaczęłam zdejmować buty. Spojrzała na mnie szybko i uśmiechnęła się krótko.
- Wczoraj wieczorem wypełniałam papiery i zostawiłam je gdzieś. - rzekła przeszukując szuflady w salonie.
- Nie wiem czemu, ale są u mnie. - Przyznałam. Rano patrząc na nie zastanawiałam się, co one robią w moim pokoju.
- Przynieś mi je. - Rozkazała, a ja bez słowa udałam się na górę. Gdy wróciłam stała oparta o blat kuchenny.
- Ym.. chcę dziś wyjść z Ashley. - Poinformowałam ją i usiadłam lekko na krześle.
- Zawsze tylko gdzieś wychodzisz. A w pokoju masz bałagan. - powiedziała rządzicielsko i przeglądała papiery, które jej dałam. Ona chyba nie widziała pokoju Jacoba. Właśnie, Jacob.
- A Jacob to co? On też ma bajer i ciągle imprezuje. A mnie nie można? Zawsze SWOJE dzieci traktowałaś inaczej. Lepiej. Ja zawsze byłam na samym końcu. - Powiedziałam nie spokojnym głosem. Była niesprawiedliwa. I to bardzo. Nigdy nie usłyszałam z jej ust słowa przepraszam skierowanego do mojej osoby. Całe pretensje spadały na mnie.
- Imprezuje? - zaśmiała się. Już wiedziałam, że jest po jego stronie. Jakoś nie wzruszyły jej moje słowa. - Jacob uczy się. Cały czas grzecznie siedzi i przegląda książki.
- Właśnie. Dobrze powiedziane: PRZEGLĄDA. - rzuciłam nacisk na ostatnie słowo.
- Nie łap mnie za słówka. - rzuciła na mnie szydercze spojrzenie. - Nie wychodzisz. Już coś powiedziałam. Z resztą chciałabym żebyś mi pomogła.
- Pomogła? - zadrwiłam. - Ty mi nigdy nie pomogłaś. - Powiedziałam i wstałam z krzesła. Mimo tego, że zakazała mi wyjścia postanowiłam zrobić inaczej. Nie była moją matką...
Opuściłam dom i szybkim tempem ruszyłam w stronę domu Ashley. Było wcześnie więc postanowiłam, że pójdę na pieszo.
***Oczami Harrego***
- Louis! - Zawołałem chłopaka. - Zostaniesz w klubie, a ja muszę wyjść. Nie wiem o której wrócę. - spojrzałem na zegarek i przypomniało mi się, że miałem podjechać po dom jej koleżanki, przyjaciółki..?..
- Okej. Śpiesz się. Lizzy nie może długo czekać. - Zaśmiał się, zaczynając swoje docinki. Ja tylko spojrzałem na niego i pokiwałem głową po czym rzuciłem mu lekki uśmiech.
Wyszedłem z klubu i wsiadłem do swojego samochodu. Ruszyłem z piskiem opon pod zapamiętany przeze mnie wczorajszego dnia adres. Stanąłem na poboczu i nie wysiadłem z samochodu żeby mnie nie zobaczyła.
Lizzy była śliczną dziewczyną. Wiem... sam sobie dziwiłem się, że tak myślałem. Ale ona spowodowała, że jak nigdy dotąd zacząłem walczyć o dziewczynę. Gdy jakaś laska sprzeciwiała mi się, co bardzo rzadko mi się zdarzało, zostawiałem ją. Bo wiedziałem, że później i tak zmieni decyzję.
Z zamyśleń wyrwał mnie cienki głos zza mojego samochodu. Miałem otwarte okno i mogłem usłyszeć to co mówi ta osoba. Przeszła obok mnie i wtedy zobaczyłem, że była to Lizzy. Na szczęście, mnie nie zobaczyła. Miałbym mocno przechlapane gdyby mnie zauważyła. Szła bardzo wolno śmiejąc się do słuchawki. Jej postać oddalała się i głos także milkł. Mówiła jakieś typowo babskie rzeczy. Zatrzymała się i ukucnęła zawiązując sznurowadło od conversów.
- No za tydzień wyjeżdżam. Mówiłam ci... - powiedziała cienkim głosem. Gdzie? - Od 8 do 11 mnie nie ma w Londynie.
Ta data brzmiała mi znajomo. Od 8-go do 11-go? Wtedy ja mam wyjazd służbowy. Czyżby ona też jechała? Ale z jakiej racji? Po chwili wstała i odeszła dalej. Zastanawiałem się, co to za wyjazd. Dziwny zbieg okoliczności dat...
***Oczami Lizzy***
Rozłączyłam się i zapukałam do drzwi. Otworzyła mama Ashley.
- Witaj kochanie. - przywitała mnie już w wejściu jej mama. - Ash wyszła na chwilę. - Powiadomiła mnie.
- Dzień dobry. Wiem. Rozmawiałam z nią przed chwilą. - Zaśmiałam się.
- Proszę, wejdź. - Ruchem ręki wskazała wejście. Po chwili byłam już w środku. Rozebrałam się i nie zdążyłam jeszcze opuścić dużego korytarza, a do pomieszczenia wparowała Ashley.
- Cześć Słońce. - Przywitała mnie i cmoknęła w policzek.
- Hej. - Przytuliłam ją. Poszłam za nią na górę.
Zaczęłam opowiadać o wszystkim co wydarzyło się przez te wszystkie dni, gdy nie widziałyśmy się. Na przykład o tej wczorajszej sytuacji z Louisem, że napisał do Harrego i ten szybko przyjechał. Powiedziałam też o tym, że Sarah się do mnie odezwała. Mam nadzieję, że to nie była taka chwilowa zmiana. Polubiłam ją i zmieniłam zdanie na temat jej osoby.
- Wiesz co? - zapytała Ashley, gdy już mniej-więcej o wszystkim sobie opowiedziałyśmy.
- No co? - zapytałam i usiadłam na łóżku po turecku.
- Pamiętasz moją babcię? - zapytała i spojrzała na mnie z uśmiechem. Każdy teraz przypominał mi, że musiałam odwiedzić swoją babcię. Chyba wybiorę się w tym tygodniu przed wyjazdem do Liverpoolu. Tęskniłam za moją całą rodziną, która często bywała u babci. Moi mali kuzyni i kuzynki rozbrajali mnie za każdym razem gdy bawiłam się z nimi. Tęskniłam za wszystkimi.
- No pamiętam. A stało się coś? - zapytałam lekko przerażona.
- Nie. Spokojnie. - wyczuła lekkie zmartwienie. Zaśmiała się i dodała: - byłam u niej w niedzielę i powiedziała, że następnym razem mam ciebie zabrać ze sobą.
- Serio? - zrobiłam wielkie oczy i uśmiechnęłam się. - Myślałam, że zrobiłam złe wrażenie... - zaśmiałam się, a ona stuknęła mnie lekko w bok.
- Przestań! Właśnie wręcz przeciwnie! - Prawie podskoczyła na łóżku. Widać było, że lekko ekscytowała ją ta cała sytuacja jaką miała mi do powiedzenia. - Mój kuzyn cały czas się o ciebie dopytywał. Pytał czy jesteś wolna i powiedziałam, że tak. No chyba, że coś ukrywasz. - dodała podejrzliwie i zaczęła ruszać brwiami w górę i w dół.
- Bym ci powiedziała. - powiedziałam i otworzyłam usta żeby jeszcze coś powiedzieć, ale przerwała mi.
- A co z Harrym? - zaśmiała się i żartobliwie klaskała w dłonie.
- A co ma być? - zapytałam.
- No stara się o ciebie, to widać. Ale jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi, niech wie, że u mnie jest już skreślony.
- Nie musi nawet być NIE przekreślony. - Rzekłam dodając szczególny nacisk na słowo nie.
- Lizzy. - Westchnęła. - Zobaczysz. Jeszcze trochę i wszystko się zmieni. - Mrugnęła do mnie oczkiem i zaczęła gilgotać. Śmiałam się i prosiłam żeby przestała. Jednak ona kontynuowała.
- No przyznaj. Podoba ci się Harry. Chociaż trochę. - Mówiła ledwo przez śmiech. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Przeczyłam głową i odciągałam jej ręce od mojego ciała.
- Powiedz! - mówiła ze śmiechem.
- No okej! Podoba mi się! - poddałam się i wykrzyknęłam.
- I to rozumiem. Będziecie już nie długo szczęśliwszą parą od Lesie i Mattiego. Zobaczysz. - Przekonywała mnie. A ja wiedziałam, że tak nie będzie.
- Wiesz co? Zasiedziałam się. - odezwałam się i wstałam z łóżka. - Wyszłam do ciebie wbrew woli Kathleen.
- Jak to? - zdziwiła się i potarła swoją ręką moje plecy.
- Jak zwykle były problemy przez to, że wychodzę. Nie lubi tego. Najchętniej zamknęłaby mnie w domu i nigdzie nie wypuszczała. Jeszcze tylko dwa miesiące... - westchnęłam.
- I co później zrobisz? Wyjedziesz? - zapytała najwyraźniej zmartwiona moją decyzją.
- No raczej tak. Muszę iść na studia od następnego roku..
- Wszystko się ułoży. Tylko nie wyjeżdżaj! - powiedziała prawie płacząc i rzuciła mi się na szyję.
- Ej, Ashley. - Poklepałam ją po plecach. - Na razie tu jestem. Nigdzie się nie wybieram. Może się ułoży, może nie. Nie wiem. - Oderwałam się od niej i uśmiechnęłam. Zaczęłam zakładać buty i po pożegnaniu wyszłam z jej domu. Postanowiłam pójść dłuższą drogą przez park. Szłam powoli zastanawiając się nad moją przyszłością. Wiem, że jeśli nadal Harry nie odwali się ode mnie, będzie jeszcze więcej takich "złośliwych", jak dla mnie, komentarzy. Usiadłam na ławce i wyjęłam telefon z kieszeni. Postanowiłam zadzwonić do Mattiego i wypytać go wszystkie rzeczy związane z tamtym dniem. Gdzie wtedy wyszedł?
- No cześć. - Powiedziałam, gdy odebrał po dwóch sygnałach.
- Cześć Lizzy! Dobrze się składa, że dzwonisz. Muszę z tobą porozmawiać na temat tego wyjazdu. - Mówił szybko, ale zrozumiale. - Ale to nie jest rozmowa na telefon.
- No to spotkajmy się. Musisz mi dostarczyć dawkę nie znanych mi wiadomości z wczoraj. - powiedziałam cwaniacko.
- Dziś? Przyjedź do klubu. Muszę mieć zmianę bo impreza się rozkręca i akurat pogadamy. - Zaproponował, a ton jego głosu był taki, że nie mogłam mu odmówić.
- No dobra. Aaa.. - zawahałam się. - Harry dziś będzie? - zapytałam niepewnie.
- Tak.. ja i on musimy dziś być i jeszcze taki jeden. - powiedział. - A czemu pytasz? Nie chciałabyś się z nim widzieć?
- No nie za bardzo. Wkurza mnie jego obecność gdziekolwiek. - Wyjaśniłam.
- Rozumiem... Ale tak czy inaczej przyjeżdżaj i pogadamy. Nie dopuszczę cię do rozmowy z nim jak nie będziesz chciała z nim gadać. - Był taki kochany...
- No już się zbieram. Jestem w parku i myślę, że za jakieś pół godziny będę w Arcie.
- Dobra. Będę czekał. Na razie. - Pożegnał się i szybko się rozłączył zanim zdążyłam się z nim pożegnać. Wstałam z ławki i zaczęłam rękoma przejeżdżać po materiale mojej kurtki.
- Co za miłe spotkanie. - usłyszałam za sobą dumne westchnienie. - Mówiłem, że to nie koniec.
- Zostaw mnie Zack. Nie chcę z tobą rozmawiać. - Rzekłam na razie jeszcze utrzymując spokój.
- Daj mi szansę, kochanie. Już nigdy cię nie zawiodę. Obiecuję. - powiedział ze spokojem i dotknął ręką mojego policzka.
- Zostaw. - Odsunęłam się i wyrzuciłam jego rękę w powietrze z daleka ode mnie. - Nie masz prawa mnie dotykać! - powoli złość przeważała mnie od środka.
- Słuchaj! - szarpnął mnie za rękaw. - Pojedziesz teraz spokojnie ze mną do mnie do mieszkania, albo sam cię tam porwę. Jak wolisz. - Nadal trzymał rękę na mojej kurtce. Byłam przygotowana na najgorsze.
- Nigdzie z tobą nie pojadę! Już mnie więcej nie zranisz, rozumiesz, kurwa!? Nie chcę cię już znać. Zejdź mi z drogi. - On chyba powoli stawał się moim wrogiem...
- Tak ze mną pogrywasz? Masz ochotę na zabawę to ją będziesz miała. - Przełożył mnie przez ramię i zaczął iść. Krzyczałam, ale to nic nie dawało. Nikt mnie nie słyszał. Na dworze było ciemno, a parki zaczęły pustoszeć ze względu na tego przykładu niebezpieczeństwa. Zestawił mnie na ziemię i zakrył ręką usta.
- Jeszcze jedno słowo, a Kathleen cię nie pozna! - kurwa, nie! On nie miał prawa mi grozić!
- Zostaw mnie! Kurwa, puść!
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! <33333333333333333333333
OdpowiedzUsuń