czwartek, 8 maja 2014

Rozdział 9


Niedzielny poranek zapowiadał się być spokojny, gdyby nie to, że z pokoju obok usłyszałam jakieś krzyki. Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę dźwięków. Był to pokój Jacoba. Co się tam do cholery dzieje?! Bez pukania wparowałam do środka.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - krzyknęłam wyciszając muzykę. - Twojej mamy w domu nie ma to myślisz sobie, że możesz zachowywać się jak dorosły?! - krzyczałam wymachując rękoma.
- A co cię to obchodzi po pierwsze, a po drugie mama o wszystkim wie. - powiedział spokojny, jakby w ogóle nie docierało do niego moje zachowane. A może to był popis? Ale wiedziałam, że za chwilę zacznie te swoje dogryzanie i mnie upokorzy.
- Wie? Oh.. bardzo śmieszne! - powiedziałam zirytowana. Zaczęłam rozglądać się po całym pokoju, uważnie przyglądając się osobom, które były tam obecne. - Ciekawe jaka normalna osoba mówi swojej mamie o tym, że zaprasza na "imprezę" TAKIE osoby! - wiem. Może zachowałam się chamsko, ale on doprowadzał mnie do szału!
- Oj przestań, Lizzy. - powiedział obojętnie, wstając z kanapy i ruszając w moją stronę. - Coś jeszcze? - dodał, po czym wziął sok i napił się z butelki. Dobrze, że piwa tu nie mają. A chuj wie. Może zdążyli schować, jak weszłam.
- Tak. Nie myśl, że Kathleen się o niczym nie dowie. - powiedziałam ruszając do drzwi.
- Nie przesadzaj. - westchnął. -  Z tego co wiem, okres miałaś tydzień temu. - powiedział, a cała reszta zaczęła się śmiać. Mnie jakoś to nie bawiło. Zatrzymałam się na chwilę, nie odwracając się w jego stronę. Przewróciłam oczami i wyszłam trzaskając drzwiami. Od razu po tym, jak opuściłam pokój ponownie po całym pomieszczeniu rozległ się hałas. Nie miałam zamiaru przebywać w tym domu ani chwili dłużej. Nie ma dnia spokoju w ogóle. Zawsze są jakieś krzyki, imprezy, które sprawia sobie Jacob pod nieobecność Kathleen. Zawsze chyba mu to uchodziło na sucho, ale nie tym razem...
Chwilę jeszcze pokręciłam się po domu i postanowiłam wyjść na małe zakupy. Chciałam zjeść normalne śniadanie w ciszy, ale najwyraźniej się nie dało... Musiałam opuścić ten dom jak najszybciej, bo inaczej dostałabym szału normalnie. Lesie wraca podobno wieczorem. Kathleen zapewne wróciła nad ranem i od razu musiała iść do pracy. A Jacob.. Tylko imprezy... Nagle poczułam w kieszeni wibracje telefonu. Wyjęłam go i zobaczyłam, że dzwoni Ashley. Obiecała  i zadzwoniła.
- Cześć! - krzyknęła do telefonu. Zawsze mam takie powitania.
- Hej - odpowiedziałam sama do siebie uśmiechając się.
- Jak się czujesz? Wszystko okej? - Wiedziałam, że padnie to pytanie. No ale właśnie po to dzwoniła.
- Już dobrze, wiesz? - powiedziałam z uśmiechem. - Nawet lepiej. Jestem teraz w drodze do sklepu. Musiałam wyjść, bo Jacob zrobił sobie imprezę.
- To świetnie. - odpowiedziała szczęśliwa. - Bo wiesz.. Martwiłam się o ciebie po wczorajszym... - nagle jakby posmutniała.
- Ale nie rozumiem w ogóle czemu. Wszystko jest już okej. - nie wiedziałam czemu każdy sobie tak mną tyłek zawraca. Nic się wczoraj takiego nie stało.
- No tak. I się z tego cieszę. - dodała z nutką uśmiechu w głosie. - A co z tym Jacobem? - zapytała zainteresowana.
- Hmmm.. No co by tu gadać. Jest impreza u nas w domu i świetnie się wszyscy bawią. - powiedziałam rozradowana z irytacją.
- CO? I TY, Lizzy nie zareagowałaś w ogóle? - zdziwiła się. - Nie taką cię znam. - zaśmiała się.
- Ja miałabym nie zareagować? Hahaha.. - zażartowałam. - No jasne, że od razu wparowałam do jego pokoju i powiedziałam mu kilka słówek. Ale jak to on, ten debil, zawsze musiał coś dodać na koniec...
- I co tym razem było? - przerwała.
- Z tego co wiem, okres miałaś tydzień temu. - przedrzeźniałam go. Ze słuchawki dobiegł mnie śmiech Ashley.
- Rzeczywiście bardzo śmieszne. - rzekłam sarkastycznie. -Ale tak naprawdę mnie to nie ruszyło.
- Wiem przecież. Ciebie nic mała nie rusza. Okej kończę. Jestem u babci i mnie wołają. Pa! - powiedziała na jednym oddechu.
- Pa. - rozłączyłam się. Przyśpieszyłam kroku i po niedługim czasie weszłam do marketu. Rozsunęłam kurtkę, bo było ciepło. Wzięłam koszyk i po kolei chodziłam koło półek, wkładając do koszyka potrzebne rzeczy na dziś, które Kathleen zostawiła mi napisane na kartce. Doszłam do koszyków gdzie były różne owoce. Wzięłam do ręki reklamówkę i zaczęłam chować banany. Odstawiłam koszyk na ziemię i skupiłam się na pakowaniu owocu. Gdy uznałam, że już wystarczy wstałam tak gwałtownie, że nie zauważyłam kobiety, która trzymała w ręku kubeczek z piciem i schylała się po banany. Cała zawartość soku wylała się na mnie  i stałam z całą mokrą bluzką.
- O Boże! Przepraszam! - panikowała kobieta, jakby nie wiadomo co się stało. No fakt. Będę wracać do domu z całą mokrą bluzką, ale to nie jest powód do jakiejkolwiek paniki.
- Nic się nie stało, na prawdę. To także moja wina. - upewniałam ją ze spokojem. Ale czemu akurat na mnie wszyscy wszystko wylewają?
- Przepraszam, nie twoja wina. Nie wiem czemu w ogóle chodzę po sklepie pełnym ludzi z sokiem. - mówiła bardziej spokojna. - Chodź do mnie do mieszkania, wysuszysz się i dam ci coś na przebranie. - Wydawała się być bardzo miłą kobietą.
- Nie. Na prawdę nic się nie stało. Bardzo szybko wyschnie. - mówiłam jej ze spokojem, ale ona wzięła mnie pod rękę i ruszyła w stronę kasy. - Chodź, zapłacisz  i pójdziemy do mnie. Muszę się zrekompensować. - dodała z uśmiechem. Chwyciłam koszyk i ruszyłam za nią. Nie chciałam iść, ale pomyślałam sobie, że nie odpuści. Nie wyglądała na taką, która zostawia wszystko, co nie zostało zrobione po jej myśli, ale też od razu można by stwierdzić to po jej zachowaniu.
- Jeszcze raz przepraszam. Zaraz ci to upiorę. - Ta... Jeszcze tego mi brakowało. Nie będzie mi prała tej bluzki! Przecież to nic wielkiego, a ona robi z igły widły. Nie chciałam, żeby jakaś kobieta męczyła się przeze mnie. Sama sobie to upiorę w domu.
- Ale na prawdę nie trzeba. Może ja nie będę przeszkadzać... - zaczęłam, ale ona przerwała mi.
- Nie przeszkadzasz mi, kochanie. - powiedziała z uczuciem. Jejku... Czemu wszystkie kobiety są takie? Przepraszam. Kathleen taka nie jest. - Zapraszam cię na ciepłą herbatkę. A bluzkę od razu upiorę. - Bardziej uparta, niż małe dziecko.
Po nie długim czasie weszłyśmy do przyzwoitego bloku. Wszystko było tu zadbane, wszystkie drzwi ze złotymi numerkami mieszkania. Wchodziłyśmy po schodach i nawet zdziwiłam się, że nie ma tu windy. Wkrótce dotarłyśmy do drzwi jej mieszkania. Przekręciła drzwi kluczykiem i zaprosiła mnie do środka jako pierwszą. Odłożyła wszystkie zakupy na szafkę od razu obok wejścia i odebrała je także ode mnie.
- Rozgość się. - powiedziała uprzejmie. - A ja wstawię do herbaty. - dodała i ruszyła w stronę kuchni. Poszłam za nią, bo nie chciałam kręcić się sama po tym dużym apartamencie. Ustałam w wejściu. Czułam się niekomfortowo w nie swoim domu, nie wiedząc jeszcze jak mam się zachować; czy usiąść, czy stać nadal, a może zacząć rozmowę?
- Siadaj. - odezwała się i wskazała ruchem ręki krzesło. Wykonałam polecenie i rozglądałam się po kuchni.
- Ładnie ma tu pani. - powiedziałam, a ona spojrzała na mnie.
- Dziękuję. - rzuciła uśmiech i od razu jej wzrok spuścił się na moją bluzkę. - Zapomniałam! - wyszła z kuchni i zniknęła mi z oczu, ale po chwili pojawiła się z jakąś czarną bluzką w ręku. - Proszę bardzo, przebierz się. - podała mi ją i wcisnęła w ręce, co oznaczało żebym nie sprzeciwiała się jej. - Oh... Przepraszam, że męska, ale mój syn zostawił kilka rzeczy jeszcze. Nie tak dawno się przeprowadził i nie zdążył wszystkiego zabrać. A moja córka wyjechała na studia i niestety zabrała wszystko. - zaśmiała się.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęłam się. - Gdzie mogłabym ją zmienić? - zapytałam grzecznie i wstałam z siedzenia. 
- O proszę. - wskazała ręką na drzwi od łazienki.
- Dziękuję. - Powiedziałam i weszłam do środka. Zdjęłam swoją i wciągnęłam tą męską koszulkę. Muszę przyznać, że pachniała nieziemsko. Zaciągnęłam się jej zapachem. Nawet gdy trzymałam prosto głowę, zapach roznosił się dookoła. Wyszłam z łazienki trzymając swoją bluzkę w ręku.
- O... - zauważyła mnie. - Już się przebrałaś. Daj. - odebrała ode mnie bluzkę i uśmiechnęła się. - Za chwilę ją upiorę, ale najpierw wypijemy herbatę. - posłała ponownie uśmiech. Podała mi gorący kubek. Na stole rozłożyła banany, które kupiła w sklepie i jeszcze kilka innych owoców, po czym podeszła do drugiej torby na szafce i wyjęła z niej ciasto. Szybko pokroiła, a ja w ciszy obserwowałam jej ruchy. Postawiła na stole i podeszła do szafki po talerzyki, po czym dosiadła do mnie.
- Częstuj się. - powiedziała ponownie posyłając mi swój promienny uśmiech. Muszę przyznać, że już gdzieś jakbym widziała tak uśmiechającą się osobę. Kobieta nawinęła jakiś temat, a już po chwili rozległo się otwarcie drzwi.
- Hej mamo! - krzyknął chłopak. Charakterystyczny głos... To na pewno on.. - Kupiłaś banany? - chyba jakiś wielbiciel bananów... Wszedł do kuchni. Siedziałam tyłem do wejścia, ale odwróciłam się.
- Ooo... Cześć Lizzy. - powiedział z tym promiennym uśmiechem. Widziałam na jego twarzy jakby zdziwienie, ale także... zadowolenie z siebie? Jakby nie wiadomo czego dokonał...
- To wy się znacie? - zapytała jego mama. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Czekałam aż Harry wydobędzie z siebie jakieś słowo.
- Ależ oczywiście. - oznajmił zadowolony z siebie. - Jak mógłbym jej nie znać, mamo. - dodał. O co mu chodziło?
- No to ja was zostawię samych. - powiedziała jego mama. Nie! Proszę! Niech pani mnie z nim nie zostawia! Krzyczałam w duchu. Kobieta opuściła kuchnię i zniknęła mi z oczu. Zostałam tylko ja  i on...

______________________________________________________________________________
 Witajcie! :D Proszę o pozostawienie komentarzy! Będzie mi bardzo miło! :) P.S. Mam nadzieję, że ten rozdział nie wyszedł za długi... :P

2 komentarze:

  1. OoO ja pikole! haha <3 od samego początku wiedziałam, ze to musi być mama Harrego i tak byłoo! Jupii.. no to zobaczymy co będziee się działo dalej! <33 "P.S. Mam nadzieję, że ten rozdział nie wyszedł za długi... :P " Za długi.. ! <33 hahah o co to to nieee! on był długi .. nawet nie zauważyłam.. jakoś szybko zleciało.. no nic lece dalej.. <333

    OdpowiedzUsuń